Byliśmy w ubiegły weekend w Amsterdamie. Sami, bez dziecka. Leoś został na dwa dni z babcią (w porywach także z dziadkiem, prababcią i pradziadkiem :), a my z plecaczkiem i walizką podręczną wsiedliśmy w tanie linie lotnicze i jak za dawnych czasów ruszyliśmy w podróż.
Od dawna chcieliśmy tam pojechać. Tanimi liniami oblataliśmy już pół Europy, ale tam nie byliśmy, bo Pan mąż zawsze marudził, że za drogo. Jak moja przyjaciółka ze studiów oświadczyła mi na fb, że się przeprowadziła do Amsterdamu i że zaprasza, odpowiedziałam „OK, bilety mamy na.......” bo już zdążyliśmy je kupić :)
Od dawna chcieliśmy tam pojechać. Tanimi liniami oblataliśmy już pół Europy, ale tam nie byliśmy, bo Pan mąż zawsze marudził, że za drogo. Jak moja przyjaciółka ze studiów oświadczyła mi na fb, że się przeprowadziła do Amsterdamu i że zaprasza, odpowiedziałam „OK, bilety mamy na.......” bo już zdążyliśmy je kupić :)
Gdy dowiedziałam się, że Madzia i jej chłopak Freddy mieszkają w houseboat (jak kto woli w "łodzi mieszkalnej"), i że ten dom (niecałe 60m2, ale jak go inaczej nazwać?) wygląda całkiem nieźle, to już w ogóle wyrzuty sumienia, że zostawiam dziecko minęły... a fruu!